Chcieli odwiedzić ciotkę, ale odpowiedziała, że nie przyjmuje gości i rozmawiała z nami przy bramie domu.
Nadszedł weekend i postanowiliśmy znowu trochę pojechać - zatrzymać się w małym miasteczku Nytva na terytorium Perm do muzeum łyżek, gdzie znajduje się bardzo ciekawa ekspozycja. Jednocześnie chcieliśmy się dowiedzieć, czy można zamówić spersonalizowany zestaw sztućców rodzinnych z grawerem. Faktem jest, że ciotka mojego męża, która mieszka w tym mieście, dała nam wszystkim imienne łyżki 5-6 lat temu. Produkowane są w lokalnej fabryce. Wysokiej jakości stal, piękne napisy, które przez ten czas w ogóle nie ucierpiały. Teraz chcieliśmy zrobić zestaw z naszym nazwiskiem. Niech nie sztućce, ale jednak.
No i oczywiście jechali odwiedzić moją ciotkę, bo lata mijają, nastały straszne czasy, nie wiadomo, czy zobaczymy się z naszymi bliskimi, czy nie. Szczerze mówiąc, boisz się czasem zadzwonić do dawnych znajomych i dalekich krewnych - spójrz, natkniesz się na tych, których na zawsze nie ma.
Nie uprzedziliśmy cioci z góry, bo jest bardzo gościnną kobietą, zacznie gotować, gotować, nakrywać do stołu. Nie chcieliśmy wprowadzać tego w koszty i nie zamierzaliśmy zostać zbyt długo, nie dłużej niż godzinę, a nawet w drodze powrotnej. Sami kupiliśmy jej prezenty, nasypaliśmy worek ziemniaków, bo już ich nie hoduje, sadzi tylko małe warzywa.
Wycieczka do muzeum była cudowna, radzę wszystkim. Wiele pamiątek można kupić. Bawiliśmy się bardzo dobrze. Generalnie lubię zwiedzać muzea prowincjonalne, bo pracują w nich prawdziwi Rosjanie, pasjonaci ich pracy. Za grosze wypełniają główną misję historyczną - zachowanie pamięci ludu.
Pozytywnie rozwiązany został również problem z zestawem do jadalni - dostaliśmy katalog do wyboru próbek. Ale możesz złożyć zamówienie tylko w dni powszednie, ponieważ musisz dokonać przedpłaty do kasjera.
W świetnych humorach wyszliśmy z muzeum i zadzwoniliśmy do cioci, że niedługo do niej podjedziemy na chwilę. Na początku powiedziała, że nie ma jej w domu, wyjechała w interesach. Powiedzieliśmy, że wtedy zostawimy ziemniaki sąsiadom. Ale staruszka obiecała, że wróci i zaczeka na nas w domu.
Kiedy dotarliśmy do jej bramy, zdaliśmy sobie sprawę, że krewny jeszcze nie wrócił. Na śniegu nie było śladów. Ale ona nagle wyszła z bramy i zamknęła ją szczelnie za sobą. Ciocia miała na sobie maskę, rękawiczki, zachowywała się jakoś dziwnie, nie zapraszała mnie do domu. To było zupełnie do niej niepodobne. Kiedy mój mąż rozłożył ręce, by przytulić matkę chrzestną, tak bardzo się od niego wzdrygnęła, że od razu zdaliśmy sobie sprawę, że musimy ściśle przestrzegać dystansu społecznego. Wyjęłam torby z prezentami i położyłam je na śniegu, a mąż wyjął torbę ziemniaków. Jakby nic się nie stało, zacząłem wypytywać ją o jej zdrowie, o jej kota, o to, czy jest coś, czego potrzebuję do pomocy w domu.
I tu ciocia nagle się rozpłakała i powiedziała, że nas nie zaprasza, bo bała się infekcji, bo wszędzie jeździmy. Wszyscy jej przyjaciele zginęli, została sama. Dzieci przynoszą jej jedzenie, a także zostawiają je przy bramie. Wnuki widzi tylko przez okno.
Potem nagle otworzyła bramę i ze łzami w oczach zaczęła nas wzywać do domu, mówiąc, że lepiej umrzeć wesoło niż żyć jak w więzieniu. Ale my oczywiście odmówiliśmy. Próbowałem wszystko sprowadzić do żartu, żeby ją jakoś pocieszyć. Rozstaliśmy się mniej więcej spokojnie. Ale nadal mieliśmy nieprzyjemny posmak. Oczywiście ciocia zaczęła za dużo oglądać telewizji, bo zostaje w domu. Więc boi się wszystkiego.
Następnego dnia poradziłem jej, żeby zaszczepiła się telefonicznie i żyła w spokoju, spacerowała i spotykała się z rodziną. I wiesz, po prostu się ożywiła! Powiedziała, że na pewno dziś pojedzie do szpitala, bo nie mogłaby już tak żyć!
Nie możesz spędzić w strachu ostatnich lat swojego życia. Niech będą szczęśliwi!